Pages

Thursday 30 January 2014

Najgorsze rzeczy w Szanghaju - TOP 10

2 comments:
 


Pisałam już parokrotnie, że lubię Szanghaj i nie jest mi tu wcale źle. Nie ma jednak róży bez kolców, stąd też ta lista. Zastrzegam sobie prawo do dramatyzowania i narzekania- wolno mi, musiałam pracować w niedzielę...


Pracuję też nad listą 10 najlepszych rzeczy w Szanghaju, ale jako przodowniczka pesymizmu zaczynam od negatywów.

1. Smog

źródło

O jakości powietrza pisałam już tutaj. Smog mocno ogranicza moje zapędy joggingowe - często powietrze jest na tyle szkodliwe, ze  przebywane na zewnątrz jest po prostu niezdrowe. Wszelkie zorganizowane gry zespołowe na świeżym powietrzu są wtedy odwoływane. Każdego ranka pierwsze co robię to zerkam na AQI - jeśli jest poniżej 200 (przypominam, bezpieczna norma WHO to 25), wychodzę biegać, jeśli powyżej - 40 minut drzemki! Nie muszę chyba mówić jaki wpływ ma to na wyrabianie nawyku porannej aktywności fizycznej...

2. Plucie na ulicy


O-brzy-dli-wość. Mężczyźni i kobiety w przeróżnym wieku. Na ulicy plują pod nogi, na stacjach metra kulturalnie- do kubłów na śmieci :) Dzieci za to nie plują, dzieci załatwiają się na ulicy bądź do kubłów na śmieci. Kierowcy plują przez okna swoich Porsche. Taksówkarze tez plują przez okna wioząc pasażerów. Rodowici mieszkańcy Szanghaju utrzymują, ze w tym niechlubnym nawyku prym wiodą chińskie słoiki, ze to prowincjonalne, obrzydliwe zachowanie. Być może. 

3. Ruch drogowy

źródło

Pieszy jest na samym dole ulicznego porządku dziobania. Wyżej są rowery, skutery, samochody i absolutni królowie szos- kierowcy autobusów i ciężarówek. Światła znaczą tyle, co nic, a taksówkarze za punkt honoru obierają sobie dojazd do celu bez spowalniania poniżej 40 km/h. W taksówkach nie ma pasów, jedynym środkiem bezpieczeństwa jest żarliwa modlitwa. Wśród pojazdów panuje wolna amerykanka, ale piesi tez maja swoje za uszami. Ja do tej pory przechodzę przez ulicę tylko i wyłącznie w dużej grupie ludzi.

4. Ruch ludzki

źródło

Chińczycy nie potrafią chodzić. Nie w sensie dosłownym, ale takim bardziej społecznym. Krok do przodu, dwa w bok, stop, krok do tylu, trzy do przodu i tak dalej. Dosłownie jakby szli przez Arrakisową pustynie. Jedna osoba potrafi skutecznie zablokować chodnik o szerokości dwóch metrów. Ani delikwenta wyprzedzić, ani przeskoczyć. Chińczycy nie pojmują też kolejności wsiadania/wysiadania z windy czy pociągu. Co mam na myśli? Otóż przyjmuje się, że przed wejściem do windy czy pociągu należy najpierw pozwolić ludziom z niego wysiąść - banał. W Szanghaju tak to nie działa, kiedy drzwi windy/metra się otwierają, tłum wali do środka. To nic, że będą musieli poczekać tak czy siak na ludzi wysiadających. W godzinach szczytu szczodrze używamy łokci i bez pardonu popychamy ludzi przed nami żeby wysiąść z windy czy innej szalonej lokomotywy. Survival w miejskiej dżungli. 

5. Ceny importowanych produktów

Dwa słowa: ser i wino. Cała masa innych rzeczy również, ale cena tych dwóch konkretnych grup produktów boli mnie najmocniej. Winne temu jest cło: 50% wartości produktu. Dobre mleko potrafi kosztować 80-90 yuanów (ok. 40-45 złotych- australijskie mleko Pura). Najgorzej jest właśnie z produktami mlecznymi i alkoholem. W Szanghaju są sieci sklepów skierowane do obcokrajowców (głównie Europejczyków i Japończyków) gdzie można kupić te właśnie luksusowe dobra (plebejski Carrefour ma małą półeczkę z plakietką 'impoted goods'). Niedawny przykład- kalendarze adwentowe. Umówmy się- jakość czekolady w nich jest zwykle mocno średnia. Dlatego FreshMart (jeden z sieciowych sklepów o których wspomniałam wyżej) mocno mnie zaskoczył- 130 yuanow (ok. 65 złotych) za kalendarz adwentowy. A po maltesersy trzeba jeździć do HK :( Na pocieszenie  zamiast czekolady mam tanie warzywa...

6. Brak natury



Być może uznacie, że całkiem poprzewracało mi się w głowie, ale oczekuję od miasta możliwości obcowania z naturą, choćby w bardzo okrojonym zakresie. Szanghaj ma co prawda piękne parki, ale jedyne żywe istoty w nich (poza roślinnością) to ludzie i cykady latem. Nie ma ptaków, nie ma insektów, nie ma wiewiorek, nie ma nic. W ciągu półtora roku nie widziałam ani jednego pająka w mieszkaniu. Z jednej strony bron Boże nie tęsknię za pająkami czy innymi karaluchami, ale już brak ptasiego hałasu trochę mnie niepokoi.


7. Tureckie toalety.

Wyobraźcie sobie, że idziecie na randkową kolację. Kiecka, szpilki, te sprawy. Czas wybrać się przypudrować nos i co zastajemy? Kucaj babo na swoich 12 cm obcasach. Kucane toalety to również częsty widok w centrach handlowych - czy muszę mówić że w wielu przypadkach stan czystości tych przybytków woła o pomstę do nieba?

8. Laowai tax.

Podatek od bycia białasem. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte, bo najprawdopodobniej ktoś kiedyś będzie chciał nas w Szanghaju naciągnąć. Od razu mówię, że skala codziennych oszustw nie jest znowu taka wielka. Potrafi jednak popsuć humor. Mniejsze sklepy, targi, przeróżni mali usługodawcy. Jeśli chiński handlarz wyczuje w nas naiwniaka, to koniec. Trzeba wiedzieć ile mniej więcej dany produkt/usługa kosztuje bądź podsłuchać, ile płacą Chińczycy przed nami. Nawet, jeśli chodzi o uliczne jedzenie. W razie potrzeby wykłócać się GŁOŚNO. Nieważne, w jakim języku :) Osoba z lepszą emisją głosu wygrywa spór. 

9. Wszechobecne papierosy




źródło


Zaryzykuje paskudną generalizację - wszyscy Chińczycy (mężczyźni) palą. Jeśli zdarzy się jakiś niepalący to i tak jest palaczem biernym jeśli przebywa z innymi mężczyznami, także wrzucam takie jednostki do wora z aktywnymi palaczami. Chińczycy palą w windach, taksówkach, na siłowniach (!) i oczywiście w barach i restauracjach. Przypomina mi to czasy liceum, kiedy po barowym wieczorze śmierdziało się dymem, aż miło. Mój znajomy uważa, że palić w Szanghaju jest zdrowiej niż wdychać smog, bo paląc przynajmniej oddycha się przez filtr...Zastanawiam się też co robią np. ciężarne kobiety- czy mogą gdziekolwiek wyjść, spotkać się z przyjaciółmi?


10. Burzenie starych budynków

źródło


Gorączka budowlana trwa w najlepsze. Szacuje się, że każdego tygodnia 10 tysięcy osób przeprowadza się do Szanghaju. Oczywiście, potrzebna jest cala masa mieszkań, żeby przyjąć tak wielka fale imigracji. Z tego powodu cale osiedla niskich budynków są wyburzane, by zrobić miejsce pod drapacze chmur. Fakt, często te osiedla nie są specjalnie reprezentacyjne, ale przez X lat w każdym z nich wykształciła się mała społeczność. W tych niskich, brzydkich zaułkach jest bezpiecznie, ludzie żyją sobie powoli, przygotowują uliczne przysmaki, maja male zakłady krawieckie i stoiska z mięsem i warzywami. Dziś są, jutro ich nie ma. Może to mało dramatyczny punkt, ale boli mnie, że miasto traci charakter. Szczęśliwie, ciut dalej od centrum jest lepiej, jak np. w części dzielnicy Hongkou - ale o tym będzie oddzielny wpis.

2 comments:

  1. Całe Chiny ;) Podobnie jest w innych miastach ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A widzisz, nie chciałam rzucać uogólnieniem na całe Chiny - ale skoro już uogólniam zachowania 25 milionów ludzi, to w sumie co mam sobie żałować ;)

      Delete

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff